Po drodze do centrum miasteczka mijam znowu terminal autokarowy i postawiam spróbować kupić bilet jeszcze raz.

Tym razem idę do innego okienka. Zagaduję o bilet, daję pieniądze i… Paszport licząc na szczęście i nieuwagę pracowników, którzy mam nadzieję nie sprawdzą wizy. Kobieta w okienku jest miła, sprawdza moje dane, zdjęcie i zaczyna wertowac kartki paszportu. Czuję jak przyspiesza mi serce, staram się zachować spokój. Kobieta dalej szuka, w końcu przeprasza mnie i idzie na zaplecze razem z moim dokumentem. Rozważam co robić, odejść bez paszportu nie mogę, wyrwać go jej też nie, bo dzieli nas pleksa z jednym małym okienkiem. Jedyne co mogę zrobić to czekać, uśmiechać się głupio i mieć nadzieję, że stanie się cud. Widzę jak na zapleczu powstaje małe zamieszanie, po chwili kobieta wraca z dwoma mężczyznami i… Staje się cud. Oddaje mi paszport mówiąc, że musieli zapomnieć mi podbić przy wjeździe, instruuje mnie, że muszę podejść na granicę i poprosic o pieczatkę wjazdową, dopiero wtedy będą mogli mi sprzedać bilet. Opanowany i uśmiechnięty dziekuję jej i wychodzę na zewnątrz. Dopiero teraz czuję zimny pot na plecach. Postanawiam nikomu więcej nie dawać do ręki mojego paszportu. Idę do hostelu.

Jest już ciemno kiedy docieram. Wita mnie zapuszczona brama, którą otwiera pracownik. Jest gejem, jest miły i trochę zna angielski. Prowadzi mnie do wspólnego pokoju, gdzie zarezerwowałem miejsce. Pokazuje wolne łóżka po czym odchodzi. Chociaż hostel wygląda jak skłot, bije od niego dziwna atmosfera zaufania i luzu. Wszędzie porozwalane leżą czyjeś rzeczy, portfele i telefony na wierzchu, w pokoju nikogo poza mną. Całą tą ciasną klitę wypełnia kilka piętrowych łóżek i jedna szafka. Budynek, w którym jesteśmy ma tylko parter, ale zabudowany jest tak, że pośrodku znajduje się plac pod gołym niebem. Jest tam kuchnia, grill i basen. Po tym hostelowym podwórku kręci się parę osob, gotują i rozmawiają. Kilku azjatów z dziewczynami, jakaś para z Rio i chyba jakaś Europejka. Chwilę szukam sobie miejsca, ale w końcu daję spokój i wychodzę z hostelu. Niedaleko widziałem jakiś większy market, kieruję się do niego i szukam katuaby – brazylijskiego wina, afrodyzjaku z gorzkiego korzenia. Nie mają tego, czego szukam więc biorę kilka piw i wychodzę. Po drodze do hostelu otwieram piwo, gdy zauważam grupkę młodych Brazylijczyków z dziewczynami, wyglądaja na lekką patologię. Przechodząc obok mnie jeden coś do mnie mówi, nie rozumiem co powiedział ale bariera milczenia została przerwana, idę za ciosem obracam się i rzucam mu:

-Amigo, zaczekaj, mam do ciebie pytanie.

-Co jest gringo ?

-Macie może marihuanę ?

-Przy sobie nie, ale możesz podejść tutaj niedaleko na favelę, mają tam zajebistą kokainę, dawaj z nami, wlaśnie tam idziemy.

-Na razie szukam tylko zielska, spieszę się ale dzięki.

Rozchodzimy sie każdy w swoją stronę. Trochę czasu spędziłem w Brazylii i wiem, że pakowanie się na obcą favelę bez znajomych, którzy tam mieszkają to proszenie się o kłopoty. Ci tutaj nie wyglądali na groźnych, ale wolałem nie ryzykować. Wracam do hostelu i dopijam moje piwa, żałując że nie mogę zapalić sobie na lepszy sen. Kiedy siedzę na łóżku pijąc piwo, wchodzi jakiś starszy, dziwny typ. Jest niski, szczupły a dominujący na jego twarzy siwy kolor zarostu mówi mi, że jego wiek to raczej górna granica 50. Gada tylko po hiszpańsku, do tego bardzo szybko i z dziwnym akcentem. Z tego co zrozumiałem jest dziennikarzem z paragwaju, pokazuje mi jakieś wycinki gazet, ale niewiele z tego rozumiem. Próbuję częstować go alkoholem, ale on grzecznie odmawia. Kiedy kończą się piwa, a dalej mam ochotę się napić postanawiam poszukać znowu katuaby. Obok jest stacja, może tam ją znajdę. Wychodzę i idę na stację.

Rzeczywiście jest, kupuję ją i wracam do hostelu. Kiedy wchodzę z otwartym winem do pokoju, pierwsze co zauważam to dziewczyna siedząca na podłodze, opierająca się o łóżko naprzeciw mojego i dyskutująca z Paragwajczykiem. Jej wzrok zatrzymuje się na mnie kiedy siadam naprzeciwko niej. Od razu oferuję jej wino, bierze butelkę, pociąga łyk i oddaje mi. Wyciągam rękę częstując Paragwajczyka, ale kolejny raz odmawia i mówi, że musi rano wstać więc pójdzie już spać. Zostaje z nią sam na sam, pijemy i rozmawiamy łamanym portugalskim. Rozumiem ją doskonale, mimo że operuję kilkoma słowami na krzyż w jej języku, a ona nie zna ani słowa po angielsku. Ma piękne, pełne usta, nieskazitelnie białe zęby, które błyszczą na tle brązowej cery a jej twarz co chwilę rozjaśniają wybuchy śmiechu. Brazylijki są bardzo emocjonalne, na ich buziach widać odbicie każdej myśli, każdej emocji, ich uśmiechy są zawsze szczere i kiedy widzisz przed sobą uśmiechającą się Brazylijkę, nie ważne co się dzieje naokoło –ona teraz jest szczęśliwa, a tobie sama obecność tej czystej, prostej emocji sprawia przyjemność. Te dziewczyny mają magiczną moc wnikania całą sobą w tu i teraz, zawieszania się w chwili. Po pierwszej skończonej butelce pytam się jej czy pali zioło, ona usmiecha się i prowadzi mnie do łazienki, gdzie ze swoich rzeczy wygrzebuje skręta. Idziemy przed hostel, spotykamy parkę z Rio i Brazylijczyka, który za kilka dni bierze tutaj udział w maratonie. My częstujemy ich skrętem, oni nas alkoholem. Mówią, że chcą iść dalej w miasto, ja czuję się zmęczony i odpuszczam. Idę spać.

Budzę się wypoczęty. Kurs do Kurytyby z typem znalezionym w internecie mam ustawiony dopiero na jutro rano, oznacza to, że muszę przeczekać cały dzisiejszy dzień. Teoretycznie mógłbym pójść próbować znowu łapać stopa, ale decyduję się odpocząć. Należy mi się jeden dzień pełnego relaksu. Za tą opcją przemawiają też inne czynniki jak upał, zapowiedź imprezy nad hostelowym basenem czy obietnica złożona poznanej wczoraj dziewczynie, że będę czekał na nią tutaj kiedy wróci z pracy z katuabami. Prawie cały dzień spędzam siedząc nad basenem, słuchając Boba Marleya z przenośnego głośniczka, który mam ze sobą. Mocno po południu parka z Rio wraca z marketu z alkoholem i polewają każdemu, rozleniwia mnie ten klimat na tyle, że zapominam o dietach i podobnych rzeczach i zaczynam z nimi pić. Wszyscy piją drinka, którego przyrządza dziewczyna z Rio, pytam co to za drink. Kuba Libre – odpowiada, na moje pytanie czy Kuba Libre nie robi się przypadkiem z rumu i coli, a nie whisky i coli tłumaczy, że to Kuba Libre z Rio. Nie lubię coli, więc piję sam rum w kubku, Brazylijczycy są zdziwieni, że pochłaniam takie ilości alkoholu bez popijania, podgrzewam atmosferę i mówię, że u nas w Polsce wszyscy piją 99% bimber, tak mocny, że trzeba wstrzymać oddech jak się przełyka żeby nie wypaliło gardła. Są pod wrażeniem. Sam bym był, gdybym słuchał tych głupot z boku. Czuję już alkohol we krwi dość mocno, do tego ochładza się, więc zawijam spać.

Tym razem wstaję późno, czuję się nieświeży. Trochę wczoraj przegiąłem z alkoholem, na tyle, że zapomniałem o dziewczynie i winach. Chyba ma mi za złe, że ją olałem – myślę sobie patrząc w lustro w łazience, zmywając jakieś bazgroły wymalowane szminką na moim czole. No trudno, myśle sobie – okazja minęła, dziś czas ruszać w dalszą trasę. Oznajmiam właścicielce hostelu, że dziś wyjeżdżam, płacę za pobyt i siadam w salonie czekając na wiadomość od typa, z którym mam jechać. Wiadomość nadchodzi, mężczyzna odwołuje kurs, dziś jednak nie jedzie do Kurytyby.

Jest późno, za późno żeby iść łapać stopa, staram się więc pomyśleć w jaki jeszcze sposób mogę się wydostać z tego miasta. Muszę się w końcu ruszyć. Właścicielka hostelu, z którą się zakumplowałem oferuje, że podzwoni po busach i popyta czy mnie wpuszczą bez paszportu. Ja sam szukam dalej ofert w internecie, sprawdzam też czy coś jedzie do jakichś mniejszych miast na trasie do São Paulo. Znajduję jednego kierowcę, który jedzie mniej więcej w tę stronę, piszę do niego wiadomość i czekam. Na razie nie mogę zrobić nic więcej, idę więc do właścicielki i mówię, że prawdopodobnie zostanę jeszcze jedną noc. Ucieszyła się, ściska mnie i nazywa szalonym Polakiem. Kierowca nie odpisuje, a mnie dopada gorszy humor. Naprawdę nie mogę spędzić tutaj więcej czasu, spieszy mi się, a nie mam pojęcia co robić dalej. Nie mam też już prawie pieniędzy. Wpadam na pomysł, żeby jutro iść na trasę łapać stopa z dziewczyną z hostelu, każdy Brazylijczyk zatrzyma się, żeby podwieźć ładną dziewczynę. Przedstawiam jej mój pomysł i o dziwo mówi, że akurat ma dzień wolny w pracy i chętnie pomoże. I że jeśli w takim razie zostaję tutaj na jeszcze jedną noc to musimy wypić catuabę którą kupiła wczoraj.

Tekst jest kontynuacją poprzedniego, który możesz znaleźć tutaj.

admin Historie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *